25.02.2014

One.

Hmm... Wszystko zaczęło się od tej jakże szczęśliwej wiadomości.
- Emily, wychodzę za mąż! - wykrzyknęła mega podekscytowana Josephine do telefonu.
Standardowa reakcja najlepszej przyjaciółki - pisk, gratulacje i mówienie jej, że jest szczęściarą.
Moja reakcja:
- Robisz mnie w balona? Żartujesz sobie, prawda? - musiałam mieć minę, jakbym zjadła coś nie dobrego, ale na szczęście ona tego nie widziała.
- Nie cieszysz się? - zdziwiła się.
- Oczywiście, że się cieszę. Po prostu jestem w szoku, że tak nagle... Josie, chyba nie jesteś w ciąży, co?
- Ależ skąd! Nie jestem i na razie nie planujemy. I nie mów, że tak nagle, bo jesteśmy już ze sobą 4 lata, a na zaręczyny zanosiło się już od co najmniej pół roku.
- Dobra, dobra. Już łapię.
Nie zrozumcie mnie źle. Naprawdę się cieszyłam, ale jakoś nie bardzo to do mnie docierało.
- Emi, słuchasz mnie?
- Przepraszam, zamyśliłam się. Możesz powtórzyć?
- Jak zwykle bujasz w obłokach. - zaśmiała się. - Mówiłam, że ustaliliśmy datę na za 3 miesiące, czyli na 22 czerwca. W sam raz tydzień wcześniej zaczynają przerwę przed trasą w Stanach Zjednoczonych. Przerwa ma trwać do końca lipca, także spokojnie możemy pojechać na miesiąc miodowy. Tylko nie wiem gdzie, bo Liam powiedział, że miesiąc miodowy zorganizuje on sam i ma to być dla mnie niespodzianka. Czyż on nie jest cudowny?
- Mhm... - mruknęłam.
Josie naprawdę szaleje z radości, bo zaczęła bardzo dużo i szybko mówić, ale dla niej to typowe.
- A jako, że jesteś moją najlepszą przyjaciółką od zawsze... - kontynuowała. - Chciałabym cię prosić abyś została moją druhną. Jesteś jedyną osobą, którą mogę o to prosić i nie widzę nikogo innego w tej roli.
Teraz to już musiałam usiąść.
- Emily? Wszystko w porządku?
- Tak. Po prostu... zaskoczyłaś mnie. - co za wielkie niedopowiedzenie.
- Ale zgodzisz się prawda? Nie daj się prosić.
- Josie, wiesz, że teraz nie ma mnie w kraju, bo zajmuję się tymi francuskimi zleceniami, także nie wiem, czy będę w stanie wrócić i pomóc ci w przygotowaniach. Trzy miesiące to nie jest wcale tak dużo, a w związku ze ślubem trzeba wiele dopilnować i dopracować każdy szczegół. Na twoim ślubie będę na pewno, ale nie mam stu procentowej pewności, że pomogę ci w przygotowaniach, że będę ciągle na miejscu.
- Nie może cię nikt zastąpić? Potrzebuję cię.- powiedziała smutno.
W takich momentach myślę, że uderzenie w twarz mniej by bolało.
- Sama dobrze wiesz, jak ważni są ci klienci.
- Ważniejsi ode mnie?
- Josephine, nie stosuj ciosów poniżej pasa. Doskonale wiesz, że nie, ale mogą oni mi zapewnić wejście na rynek europejski, a nawet światowy. Mogłabym wtedy projektować i dekorować wnętrza dla ludzi z całego świata, a nie tylko w Wielkiej Brytanii.
- Rozumiem. - odparła krótko.
- Nie jesteś zła?
- Nie mam o co, bo wiem, że to jest dla ciebie ważne. Po prostu, miałam nadzieję, że będziesz mi pomagać, szczególnie, że Liam jest w trasie. Kiepska sprawa, zwłaszcza, że Josh jest bardzo mało pomocy.
- Taa, twój brat to nie najlepsza osoba do pomocy w planowaniu ślubu.
- Mimo wszystko, zostaniesz moją druhną? Jakoś sobie poradzimy. Tak jak Liam, będziesz mi pomagać przez Skype'a i telefon, a z wyborem tortu i kupnem sukni zaczekam do ich koncertu w Paryżu. Wtedy przyjadę tam i razem, ty i ja, kupimy suknię, no i przywiozę próbki tortów, to pójdę do nich na próbę przed koncertem i zdecydujemy jaki wybrać tort.
- Skoro tak stawiasz sprawę... Okey, zgadzam się. Będę twoją druhną.
- Kocham Cię, Emily. Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie.
- Ja też Cię kocham, ale nie słodź mi tu, bo się zarumienię.
- Co ty chcesz. Ładnie wyglądasz, kiedy się rumienisz.
- Taa, jak się lubi oglądać pomidory, to pewnie.
- Dobra, ja już muszę kończyć. Zdzwonimy się jak coś, bo będę potrzebowała twojej pomocy w wyborze zaproszeń.
- Okey, to do usłyszenia.
- Pa.

Także, jak już zdążyliście się przekonać, oficjalnie zostałam druhną na ślubie mojej przyjaciółki.
Hurray! Czujecie ten sarkazm? Nie to żeby coś, ale jestem tak troszeczkę, że tak powiem aspołeczna.
Wiecie, ślub = tłum ludzi, a druhna = zabawianie gości, a to jakoś do mnie nie pasuje.

Od tej rozmowy upłynął zaledwie tydzień, a Liam i Josie zdążyli wybrać, z moją małą pomocą, zaproszenia, a jakiś tydzień później sama otrzymałam zaproszenie.


Muszę przyznać, że jest całkiem ładne. Takie bardzo w stylu Josie.
Kiedy oglądałam zaproszenie, zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Czy mi się zdaje, czy moja siostra zamierza pobrać tego jej Lucasa? - powiedział Josh.
- Liama. Co, nie wiedziałeś?
- No przecież mówię, że Lewis. Może mi się coś obiło o uszy, ale musiałem być niezbyt trzeźwy.
- Boże, Josh. Ty się nigdy nie zmienisz. Byłeś, jesteś i będziesz idiotą.
- Auć, zabolało. Chciałem się spytać czy masz z kim iść?
- Pfii, hahaha. No nie mów mi, że ty chcesz ze mną iść.
- No gdzież bym śmiał. To za wysokie progi jak na moje nogi.
- Przecież to oczywiste i dobrze, że o tym wiesz. Poza tym, mam być druhną, także będę miała drużbę, kimkolwiek on jest.
- Uuu... Emily i nieznajomy. Co za... niespotykane.
- W przeciwieństwie do ciebie, ja z nim nie wyląduję od razu w łóżku, tak jak tylko ty to potrafisz.
- Okey, wygrałaś, ale zobaczysz, że pokonam cię kiedyś twoją własną bronią, mistrzyni sarkazmu i ciętej riposty.
- Oczywiście łudź się dalej.

Dni upływały jak szalone. Do ślubu pozostało zaledwie trzy tygodnie, a Josie nadal nie kupiła sukni ślubnej i nie wybrała tortu weselnego. Za to reszta była dopięta na ostatni guzik. Sala w domu weselnym na obrzeżach Londynu zarezerwowana, katering wybrany, menu uzgodnione, zespół także wybrany, chociaż z tym był mały problem, ale to mniejsza z tym.
Jednak dziwne jest to, że ja nadal nie poznałam drużby. Okey, no niby Josie wspominała mi coś o nim, ale wyleciało mi to z głowy, a na próbach w kościele, tak się jakoś głupio złożyło, że kiedy on był, to mnie nie było, a jak ja byłam, to jego nie było. Zastanawiające, co? Jakbyśmy się celowo unikali czy coś, ale nic z tych rzeczy.
Tak szczerze, to przyznaję bez bicia, że jestem okropną druhną, bo moje zaangażowanie w to wszystko, można uznać za minimalne, ale jak widać, Josephine to nie przeszkadza.
Czasami zastanawiam się, czego się ona naćpała, że jest taką niepoprawną optymistką, ale zresztą trudno się jej dziwić. Zawsze była prymuską, a potem dostała pracę w jednym z kluczowych wydawnictw. Zaraz po przeprowadzce do Londynu, poznała Liama, który po czterech latach związku oświadczył jej się, a teraz planują ślub. Takie tam dziecko szczęścia.
O sobie tego powiedzieć nie mogę. Co prawda, najgorzej się nie uczyłam, ale też prymuską nie byłam, ale jak widać, źle nie jest, skoro mam swoją firmę i klientów zza granicy. O poważnych związkach mówić nie mogę, bo moich kilku przygód, nie można nawet określić takim mianem.
Co prawda był Ryan, okaz miły dla oka i nie najgorszy w te klocki, ale szczerze powiedziawszy był bardzo narcystyczny i godzinami gadał o sobie. No i ten Hiszpan, jak mu tam, Hugo, którego poznałam podczas wypadu do Barcelony z Josie i Joshem, ale to był zaledwie przelotny romans.
No i zostaje jeszcze Josh i kilku palantów niewartych wspomnienia.
Zdziwieni, że pojawił się tu Josh? Och, nie macie czym się martwić. To nie była żadna ckliwa miłość, ani płomienny romans. To był zakład. Zarzuciłam mu, że jest z kobietami tylko na jedną noc, bo nie jest w stanie spełnić ich oczekiwania na dłuższą metę. Nim się obejrzałam, założyłam się z nim, że nie wytrzyma ze mną pięciu dni. Cóż, ciekawi kto wygrał? No niestety, będziecie musieli obejść się smakiem.

Ale wracając do głównego tematu, bo jakoś za bardzo zboczyłam z właściwego toru, nadszedł w końcu dzień koncertu chłopców w Paryżu, a z tym wiązało się także to, że miała przyjechać Josephine.
Tak jak można było przewidzieć, pogoda zapowiadała się doskonała. W sam raz na długie zakupy.
Naprawdę długie zakupy. Josie jest bardzo wybredna, jeśli chodzi o ubrania, a skoro to ma być jej suknia ślubna... Trzymajcie za mnie kciuki, żebym wyszła z tego żywa.
Szczerze powiedziawszy, to na jej miejscu, już dawno dałabym sobie spokój, spakowała manatki, pojechała do Las Vegas i wzięła tam ślub.
No nie patrzcie tak na mnie. Jakoś mi się nie marzy jakiś tam baśniowy ślub czy coś. Zacznijmy od tego, że nigdy nie brałam takiej sytuacji pod uwagę.

Znowu zboczyłam z tematu. Tak więc, właśnie czekałam na stacji kolejowej na pociąg, którym miała przyjechać Josie.
Właśnie miałam sprawdzić zegarek, kiedy w oddali zauważyłam nadjeżdżający pociąg.
No nareszcie, no bo ileż można czekać.
Chwilę później pociąg zatrzymał się na peronie i zaczęła wysiadać z niego masa ludzi. W tym całym motłochu ciężko było znaleźć Josephine. Cóż, nie należy ona do najwyższych ludzi, a z resztą ja też.
W  końcu ją zauważyłam. Stała i rozglądała się dookoła, a za nią stał mężczyzna trzymający pudełka, prawdopodobnie z próbkami tortów.
Po chwili i ona mnie zauważyła. Zaczęła do mnie machać i to z jakim entuzjazmem. Odmachałam jej, żeby nie być chamską, ale zrobiłam to ze znacznie mniejszym entuzjazmem. Cieszyłam się, że tu jest, ale okazywanie uczuć publicznie, nie jest czymś co możesz o mnie powiedzieć.
Chwilę później byłam duszona w mocnym uścisku, aż dziw, że tak niewielka osoba ma tyle siły.
- Emily, jak dobrze cię widzieć! Boże, tak bardzo się za tobą stęskniłam. - cmoknęła mnie w policzek. - Gotowa pomóc mi wybrać suknię ślubną?
- Ależ oczywiście. - odparłam.
- Hey, gdzie twój entuzjazm? No już uśmiechnij się. Pracę odkładamy na bok i wszystko inne, a skupiamy się na tym, że możemy spokojnie spędzić razem czas.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Ona po prostu taka jest, że... sprawia, że człowiek czuje się przy niej lepiej. Naprawdę zastanawiam się, jak to jest, że Josie i Josh, że oni są biologicznym rodzeństwem. Chociaż patrząc na ich rodziców, tak bez obrazy, wiadomo skąd ta różnica.
Zaraz poszłyśmy do mojego wypożyczonego na czas pobytu tutaj samochodu, a gość z obsługi pociągu pomógł nam zanieść te próbki tortów.
Jechałyśmy do centrum, a Josephine opowiadała mi o wszystkim, co działo się teraz w Londynie.
W końcu zadałam jej nurtujące mnie pytanie.
- Kto jest drużbą Liama? - spytałam.
- Zayn, a co? - zmarszczyła brwi.
- Który to? To ten z loczkami?
- Nie, to Harry.
- Blondyn?
- Emily, to jest Niall.
- A ten co chodzi z Eleanor? - a widzicie, jednak kogoś zapamiętałam.
- To Louis. Boże, Emily. Jestem z Liamem cztery lata, a ty nawet nie wiesz jak się nazywają jego znajomi?
- Jakoś nie bardzo mnie to interesowało. Powiedzmy, że obracam się w innych kręgach towarzyskich. To zostaje tylko ten co chodzi z tą blondyną.
- Tak to jest Zayn. On chodził z blondynką i to była Perrie. Byli zaręczeni. Mieli się pobrać kilka lat temu, ale przełożyli ślub, miał się odbyć w czerwcu, ubiegłego roku, ale Perrie dzień przed ślubem się rozmyśliła.
- Moda na sukces normalnie. - powiedziałam.
Półgodziny później byłyśmy w salonie sukni ślubnych.
Siedziałam sobie na wygodnej skórzanej kanapie i oglądałam przymierzane przez Josie suknie.
- I jak? - pyta Josephine.
Była to druga przymierzana przez nią suknia. Była całkiem ładna, ale w ogóle nie pasowała do niej.
- Mam być szczera czy szczebiotać jak idiotka? - odparłam.
- Szczera.
- Odpada.
I było tak przez ponad godzinę.
- Za dużo koronki.
- Nie.
- O nie.
- Fuu.
- Boże, idź się przebierz.
- Matko! Jak ktoś mógł zaprojektować coś takiego?!
- To Vera Wang. - mówi Josie.
- Ups. Nic nie mówiłam. Idź znajdź inną, ta ci nie pasuje.
Była to już chyba 20 suknia, a może 30? Widziałam tego dnia już tyle sukien, że łatwo można się pogubić.
Jednak ta była inna niż pozostałe. Z jednej strony lekko baśniowa, ze względu na szeroką spódnicę, ale z drugiej bardzo odważna, ze względu na gorset.
Kiedy Josie przejrzała się w lustrze, widziałam jak na jej twarzy pojawia się uśmiech.
- Emily, to ta, prawda?
- Zdecydowanie.
- A nie jest zbyt wyzywająca?

- Nie, jest w sam raz. Oddaje twój charakter. Poza tym Liam nie będzie mógł oczu od ciebie oderwać, a żeby tylko oczy. - zaśmiałam się. - Jestem za tą, ale sama zdecydujesz.
- A tamta z koronką na plecach?
- Owszem jest ładna, dobrze leży na tobie, bo masz odpowiednią do niej figurę, ale brakuje jej tego czegoś.
- Hmm... - zmarszczyła czoło w zamyśleniu, a potem spojrzała na ekspedientkę. - Biorę tą.
Chwilę później suknia była starannie zapakowana i leżała na tylnym siedzeniu samochodu razem z dwiema parami butów, dobranymi do niej.


- To co, jedziemy na chwilę do mnie do hotelu, spróbować te torty, a potem podrzucę cię do chłopców?
- Dobra, mnie pasuje.
Potem siedziałyśmy w salonie wynajmowanego przeze mnie apartamentu i próbowałyśmy torty. W sumie muszę przyznać, że były pyszne, także miałam ochotę zjeść je całe, ale Josephine mnie upomniała, że jeszcze chłopcy mają spróbować i ostatecznie zatwierdzić nasz wybór.
W końcu zdecydowałyśmy się na ciasto: waniliowe, red velvet i czekoladowe, którego bazą, jak twierdziła Josie była rozpuszczona czekolada.
Co do kremów, wybrałyśmy ich aż sześć. Za bardzo nie rozumiałam wtedy po co ich aż tyle, ale jak się później przekonałam, tort był nieziemski, właśnie ze względu na zróżnicowane smaki. W sumie coś w tym było. Co do smaków kremów, wybrałyśmy: cappuccino, straciatella, kawowy, bananowy, orzechowy i migdałowy. Potem zawiozłam Josie na stadion, na którym miał się odbyć koncert.  Jose jak zwykle jak tylko usłyszała jakąś fajną piosenkę w radiu, od razu zaczęła śpiewać. Nie ważne, czy znała tekst i tak w połowie coś zmyślała, ale to nie byłaby ona, gdyby tego nie zrobiła. Chwilę później i ja zostałam wciągnięta w śpiewanie. Nie będę tego opisywać, bo to nie jest nic przyjemnego dla uszu. No dobra, może nie śpiewam jakoś tak najgorzej, ale za dobrze też nie. Jednak to, że znam się z Josephine całe życie (dosłownie, nasze matki poznały się i zaprzyjaźniły przed narodzinami Josie, także kiedy się urodziłam, Jo była częstym gościem w moim rodzinnym domu, ale nie mogę powiedzieć, że mama J za mną przepadała, pewnie dlatego, że nie lubiłam chodzić w sukienkach i zawsze chodziłam je wybrudzić akurat w rabatach kwiatowych pani Greystone) sprawiało, że przy niej czułam się bardzo swobodnie.
- W sumie to nawet nie pochwaliłaś mi się pierścionkiem. - powiedziałam, gdy zatrzymałam się na światłach.
- Myślałam, że nie interesujesz się tym, ale skoro chcesz go zobaczyć... - odparła i wyciągnęła w moją stronę rękę z pierścionkiem zaręczynowym.
Muszę przyznać, że był nawet ładny. Taki filigranowy, ale jednak ładny.
Nie jestem pewna, czy sama bym taki wybrała, ale Liam naprawdę się postarał.
-To jak ci się on oświadczył?
- Pojechaliśmy na weekend do Wolverhampton. Było całkiem fajnie. Spacery, barbecue, spotkania z rodziną, znajomymi i te sprawy.
- No mów dalej.
- No i potem wróciliśmy do Londynu. Dzień po powrocie, wchodzę do domu, zmęczona po ciężkim dniu w pracy, a tu ciemno, jakby nikogo w domu nie było. Okey, myślę, pewnie Liam gdzieś wyszedł albo jeszcze nie wrócił czy coś. Idę do salonu, a on śpi na siedząco. Zastanawiam się czy go obudzić, ale pewnie mu nie wygodnie, to zapaliłam światło i go delikatnie budzę, a on się zrywa taki z dygany i leci do kuchni, bo mu zaraz się wszystko przypali. A ja dalej nie wiem o co mu chodzi. No, ale spoko. Na szczęście nic mu się nie przypaliło, okazało się, że zrobił kolację i czekał z nią na mnie. Zjedliśmy tą kolację, ale cały czas był jakiś nerwowy. Pytam się czy wszystko w porządku, a on tylko: "Tak, tak, nic się nie dzieje.", ale dalej był jakiś taki niemrawy. Kolacja skończona, chcę mu pomóc posprzątać, to mówi nie, że sam posprząta i mam iść na balkon, bo on chciałby ze mną porozmawiać. Nie no, coraz bardziej nie wiem o co mu chodzi, widzę, że on się denerwuje, ja też zaczynam się powoli denerwować, ale dobra, idę na ten balkon, siadam sobie na kanapie i czekam. W końcu przychodzi, siada obok mnie i podaje mi kieliszek mojego ulubionego wina. To już zaczyna się robić takie trochę podejrzane. Zastanawiam się co już znowu przeskrobał, bo to było ewidentne podlizywanie się. Długo milczy, w końcu pyta mnie o moje plany na przyszłość. No to mówię, że nie wiem czego mogłabym jeszcze chcieć od życia. Mam wspaniałą pracę, dobrze płatną i uwielbiam ją. Mam jego, cudownych przyjaciół i rodzinę. To niby czego mam jeszcze chcieć? Okey, pyta o dzieci. Robię wielkie oczy. Oczywiście chcę mieć dzieci, dwoje może troję. Jeszcze nie teraz rzecz jasna, ale na pewno przed trzydziestką. Normalny człowiek już dawno by się zorientował do czego on pije, ale to jestem ja, także wiadomo. Kiedy spytał co myślę o tym, żebyśmy założyli rodzinę, zaczęłam się śmiać.
- Nie no żartujesz. Facet próbuje ci się oświadczyć, choć w bardzo dziwny sposób, a ty mu wybuchasz śmiechem. Nie no Josie... - westchnęłam, a potem szeroko się uśmiechnęłam. - Moja krew.
- Wiedziałam, że to ci się spodoba. - odparła. - Po prostu śmiałam się z tego, że się nie domyśliłam o co mu chodzi, a ten pobladł, siódme poty się z niego leją i patrzy na mnie nie wiedząc co powiedzieć. Dostałam napadu histerycznego śmiechu jak tak na niego patrzyłam. W końcu po pięciu minutach opanowałam się i poprosiłam go żeby kontynuował, ale nie, on się trochę zdenerwował, powiedział, że jak to jest, że bardzo stara mi się oświadczyć, a ja się śmieję z niego i robi w ten sposób z siebie kompletnego idiotę.
- Uuu... dowalił ci nieźle. - zaśmiałam się. - A ty takie: "To zrób to po męsku, bo na razie robisz to jak kompletna łajza."
- Boże, Emily. Nie wiem, skąd ty bierzesz takie pomysły. Jak bym tak zrobiła, to zapewne by zrezygnował z oświadczyn. W sumie to się wtedy zamknęłam, kazałam kontynuować, obiecując przy tym, że będę go uważnie słuchać i zaczęłam pić wino. Okey, długa kwiecista przemowa. Nie powiem, całkiem ładna i urzekła mnie, ale kiedy spytał czy wyjdę za niego, chociaż i tak wiedziałam, że to powie... zakrztusiłam się winem.
A ja po prostu pokładałam się ze śmiechu. Inaczej nie dało się tego skomentować. Josie to ta romantyczna, a miała tak odjechane zaręczyny. Przecież tu nie było ani grama romantyzmu.
Ten się bał, że ona się nie zgodzi (Boże, przecież odkąd ona z nim jest to słyszę od niej: "Liam to... Liam tamto... Liam siamto...").
Ona jak ostatnia sierota nie wiedziała o co mu chodzi. Potem go wyśmiała, a na koniec zakrztusiła winem.
Jeżeli jest to romantyczne, to ja się zaczynam o was martwić.

W końcu zajechałyśmy pod ten nieszczęsny stadion. Wysiadłam razem z Josephine, żeby zanieść te torty, kiedy dostałam sms'a z pracy, że jestem im koniecznie potrzebna, bo klient chce wprowadzić drobne zmiany w planach i koniecznie muszę przy tym być. Nie powiem, że nie było mi to na rękę. Jakoś nie bardzo chciało mi się tam wchodzić z nimi, a tak mam realną wymówkę.
Chwilę później przy tylnym wejściu na stadion, pojawił się Liam. Gdy zauważył Josie, od razu szeroko się uśmiechnął. Gołym okiem było widać, że on za nią szaleje, dlatego wiedziałam, że J dobrze wybrała faceta swojego życia.
Ciche powitanie, czuły całus, próba uścisku, ale torty w tym przeszkodziły.
Potem Liam zabiera od niej część pudełek i idzie do mnie. Kiedy mnie przytula i całuje w policzek, jedyne co jestem w stanie pomyśleć, to: "Czegoż ty się naćpał, że to robisz?!"
- Cześć, Emily. Miło cię znów zobaczyć. - mówi uśmiechając się przyjaźnie.
- Taa, cześć - odpowiadam zwięźle.
- Idziesz z nami? Będziesz miała okazję w końcu poznać Zayna.
- Powiedziała ci?
- Wiadomości szybko się rozchodzą. - uśmiechnął się szerzej.
- Niestety nie mogę. Właśnie pisali do mnie z pracy, że jestem potrzebna.
- Och, szkoda. Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze przed ślubem.
W odpowiedzi skinęłam głową.
Josie przytuliła mnie na pożegnanie, a Liam zrobił to samo, po czym wziął ode mnie resztę pudełek i razem z Jo poszli w stronę wejścia na stadion.
Jeszcze  przez chwilę stałam i patrzyłam za odchodzącą parą. Następnie wsiadłam do samochodu, odpaliłam silnik i wspominając przyjazne zachowanie Liama, myślę: "Boże, nigdy się do tego nie przyzwyczaję."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz